Marzenia niczym dmuchawce
Marzenia niczym dmuchawce
1 września za nami.
Data, która przez wiele lat wprowadzała mnie w inny świat.
Rytm serca, który przez kolejnych 10 miesięcy brzmiał zupełnie inaczej.
Dla tych, co wybrali drogę edukacji domowej to często dzień jakich wiele.
Jedni nadal rozpoczynają w tym dniu ścieżkę edukacyjną, inni- na przekór wszelkim planom i ustaleniom- bojkotują tę datę.
Jeszcze inni zerkają na nią leniwie, nie zbliżając się za bardzo ni to do jednego, ni to do drugiego brzegu.
Był taki dzień.
Ciepły i słoneczny, zapewne jeden z tych wczesnowiosennych kiedy jeszcze powiew wiatru napawa nas nadzieją na lepsze jutro.
On- mający zostać w przyszłości ojcem moich dzieci- i ja, żywo toczący dyskusję nad tym jak niepewnie wygląda system edukacji, jak niewiele wnosi. Pamiętam jak żarliwie zapewnialiśmy, że jeśli będziemy mieli kiedyś dzieci, wystarczy nam by w systemie otrzymywali niezbędne minimum a całą resztę weźmiemy na siebie.
Ileż w tym było nadziei, ileż optymizmu!
Gdybyśmy wtedy wiedzieli!
Pamiętam jak zakiełkowało we mnie ziarenko edukacji domowej jako najlepszego rozwiązania na trudy współczesnego systemu edukacyjnego.
Pełna wiary w możliwości jakie dawała edukacja domowa.
Z planem na podróże po Polsce, po świecie, na poznawanie biologii od środka zamiast z książki, na zachwyt i zdobywanie świata.
Nie słyszałam wtedy o procesie odszkalnienia rodzica a może po prostu sądziłam, że mnie to nie dotyczy?
Nie pomyślałam o zmęczeniu i trudności łączenia pracy, domu i edukacji.
Nie wzięłam pod uwagę pandemii, która niebawem wywróciła nam wszystko do góry nogami.
A jednak nie zamieniłabym tej drogi, pełnej zawirowań i wielu błędów na żadną inną.
I o taką codziennością, nielukrowaną, czasem nawet bez posypki, chciałabym się z wami dzielić.