W chaosie codzienności
Kiedy byłam dzieckiem niesamowicie ciągnęło mnie do kuchni.
W oczach mojej mamy byłam jednak chodzącym chaosem i wolała bym trzymała się od kuchni możliwie jak najdalej.
Brzdękające garnki, stukot sztućców, dźwięk otwieranej lodówki lub co gorsza rozsypującej się mąki wywoływał w niej paraliż.
I choć serce rwało się do kuchennych eksperymentów, do eksplorowania przestrzeni, moje ciało było uwięzione listą nakazów i zakazów.
Jako uczennica szkoły średniej najchętniej spędzałam czas u znajomych, których rodzice wpuszczali mnie do kuchni.
Mogłam obierać i kroić ziemniaki, mogłam smażyć kotlety sojowe, przygotowywać zapiekanki czy młodzieżową wersję founde.
Czasy studenckie były dla mnie wybawieniem.
Samodzielne zakupy, planowanie posiłków skrojonych na studencką kieszeń, godziny spędzone na pogaduchach z współlokatorkami w drzwiach kuchni, dzielone półki w lodówce i szafkach, do dziś wspominam z ogromnym sentymentem.
W weekendy zapraszałam do siebie kumpele ze studiów i przygotowywałam dla nich ucztę dla podniebienie. Ta pasja by karmić ludzi została mi do dzisiaj.
I właśnie ta pasja pozwala mi wytrwać kiedy każdy z moich domowników ma chęć na zjedzenie czegoś innego.
Ta pasja pozwala mi zaakceptować chaos jaki tworzą moje dzieci, gdy w sobotę o 7 rano budzą mnie oznajmiając, że samodzielnie robią gofry.
Wiem, że to co zastanę po wejściu do kuchni nieco wytrąci mnie z poczucia harmonii, że do tytułu masterchefa jeszcze nieco im brakuje, jednak smak gofrów wykonanych przez dwie dziewięciolatki, jajecznicy czy kanapek a coraz częściej także smakowitych deserów rekompensuje wszystko.
Tak więc oswajamy wspólnie ten chaos codzienności, mając świadomość, że jest szeroko otwartą bramą na nowe, niezwykłe doświadczenia.